sobota, 11 października 2014

Ostrożnie dobierał literaturę będziesz


Powieść z gatunku bizarro nafaszerowana wątkami i wrażeniami, które utrudniają jednoznaczne określenie czy jest dobra czy nie. Można zignorować bagno podtekstu i uznać "Kotku, jestem w ogniu" za średnią powieść przygodową, gdzie główny bohater z bliżej niesprecyzowanych przyczyn rusza na poszukiwanie nie wiadomo czego i nie wiadomo po co. Fabuła rozkręca się powoli, chwilami daje nadzieję, że do czegoś doprowadzi, po czym znów wkopuje czytelnika w bezsens. Na tej podstawie można by powiedzieć, że książka jest słaba. Pojawia się jednak myśl, że jest to celowy zabieg autora. Dzięki tak prowadzonej historii snującej się ze strony a stronę, jeszcze dotkliwiej odczuwa się nastrój uzależnienia, depresję i beznadzieję głównego bohatera.  

Oprócz historii są jeszcze książki. Właściwie przede wszystkim książki. Cały świat jest na nich zbudowany, pełny zaczytujących się ludzi, społeczeństw żyjących tekstem, piszących, czytających, drukujących. Wydawać by się mogło, że autor zdecydował się potraktować dosłownie specyfikę świata książki i zbudował na niej upiorną powieść. Byłoby to nawet zabawne, gdyby gdzieś pod czaszką czytelnika nie pojawiała się myśl, że to nie do końca żart. Walki czytelników, krwiożercze obozy miłośników różnych autorów, którzy rzucają się sobie do gardeł, mafia wydawnicza, dilerzy delirycznych tekstów, którymi jarają się czytelnicy. Dodatkowo pojawia się kilka smaczków dla nieco bardziej hermetycznego środowiska fandomowego. Całość tworzy interesujący, nieco depresyjny i groteskowy świat.

"Kotku, jestem w ogniu" to powieść, którą można odbierać na wielu płaszczyznach. Można zanurzyć się w podtekstach i zgłębić absurdalny świat, ale da się też prześlizgnąć po fabule skupiając się na wędrówce i poszukiwaniu głównego bohatera.

Mocną stroną książki jest ciężki, przytłaczający klimat, głębia tekstu i całkiem niezły język. Minusem, nieco chaotyczna fabuła. Czytając ma się uczucie, że autor miał pomysł na świat, "widział" poszczególne sceny, ale nie do końca miał pomysł na historię. Zdecydował się więc na klasyczny motyw wędrówki i wysłał przygodnego bohatera na poszukiwanie tajemniczego tekstu, niespecjalnie dbając o jego motywację do osiągnięcia celu.

"Kotku, jestem w ogniu" pokazuje, że zwariować można nawet od czytania haiku, dlatego ostrożnie dobierał literaturę będziesz... ale koniecznie sięgnij po powieść Dawida Kaina, żeby dowiedzieć się dlaczego.

wtorek, 20 maja 2014

W tym szaleństwie jest metoda



Ingerencja Marsjan w I Wojnę Światową zjednoczyła walczące strony, odłożono lokalne niesnaski, gdy w grę włączył się najeźdźca z kosmosu. Zrzucone przez Marsjan mitbomby uwolniły drzemiące w ludzkich jaźniach legendy i zaludniły nimi świat. Wojna dobiegła końca. Stary świat również.  

To z czym przyjdzie mierzyć się czytelnikowi w trakcie lektury "Pokoju Światów" Pawła Majki drzemie także w jego trzewiach. Wszak wzrastał na słowiańskiej ziemi, gdzie przodkowie oddawali cześć Światowidowi i Perunowi, wierzyli w Południce, Płanetników i rusałki. Mitologia Słowian jest bogatym źródłem interesujących legend, podań i postaci. Trzeba było jednak etnologa z zacięciem pisarskim, aby, to co pogrzebane na półkach z literaturą dla dzieci, ożyło i wróciło do łask. Interesujący świat to jednak nie wszystko. Majka sięgnął do klasycznych zasad dobrze skonstruowanej opowieści. Po ludzkie namiętności, po miłość, po rządzę władzy, potęgi i połączył wszystko najsilniejszym łańcuchem jaki zna serce i rozum - zemstą. W taki sposób jednym z wątków wiodących i napędzających opowieść jest historia Kutrzeby, który podąża za mordercami swoich bliskich popychany żądzą zemsty. A także Zemsty. Prawdopodobnie z krwi i kości. Przynajmniej czasami.

W ramach realizacji własnych planów Kutrzeba przyłącza się do wyprawy zasymilowanego Marsjanina Nowakowskiego, w skład której wchodzą ci co zostali wybrani i ci co wybrali się sami, i wyrusza na wyprawę po tajemniczy skarb. Majka zadbał by w drużynie znalazły się interesujące osobowości. Mamy mrocznego Kutrzebę, osiłka o gołębim sercu Burzymura, wróżkę Sarę, dziewicę, głuptasa i Szulera Losu, jedną z ciekawszych postaci w powieści. Autor łączy bohaterów subtelnymi nićmi wzajemnej afektacji zgodnie z prawami opowieści, nie szczędząc jednak trzeźwych, czasem złośliwych komentarzy z ust mniej zaangażowanych bohaterów.

Wędrówka zaczyna się w lekko steampunkowym, obwieszonym talizmanami Krakowie, wiedzie nad groźnymi Kresami Rzeczypospolitej i dalej w głąb Ukrainy, a kończy się, chwilowo, u odwiecznego wroga. Cel jest określony, ale bliżej niesprecyzowany. I, jak historia pokaże, będzie tylko początkiem.

Konstrukcja powieści jest wielopoziomowa, prowadzona dwutorowo. Główne  wydarzenia maja miejsce  w czasie rzeczywistym dla historii, część to retrospekcje rozjaśniające mroki tajemnic i niewiadomych.

Powieść skreślona jest lekką ręką, z humorem i wydawać by się mogło niefrasobliwie. Nie ma w niej jednak białych plam lub niedomówień. Odnosi się wrażenie, że autor czyta w myślach, historia przynosi odpowiedzi i wyjaśnienia dokładnie wtedy, gdy czytelnik zadaje pytanie. Jest to niezwykłe wyczucie chwili dzięki czemu w czasie lektury nie ma poczucia zagubienia. Trzeba jednak zanurzyć się w świecie przedstawionym i zaakceptować go takim jakim jest. W tym szaleństwie jest metoda. I po bliższym przyjrzeniu się widać wyraźnie, że historia oparta jest na żelaznych zasadach zaczerpniętych z ludowych podań i legend. W świecie mitów nie ma taryfy ulgowej. Trzeci syn jest Jaśkiem Głuptasem o złotym sercu, najmłodsza królewna jest najpiękniejsza, dobro odpłacane jest dobrem, a zło złem. Jak się okazuje to ludzie przynoszą światłocień, szarości i mętne myśli. 

Fabularnie mamy do czynienia z jazdą po bandzie i właściwie należy spodziewać się wszystkiego. Jest miłość i zemsta, wyprawa po skarb, widowiskowe walki na ziemi i w powietrzu, brawura, klasyczna damsel in distress, wątek kryminalny, starcie pseudokibiców na Krakowskich Błoniach i pijany smok. Leje się dużo krwi i wódki, płoną ogniska i grody, a w ciemności czają się zjawy i nie są one najgorszym co można tam spotkać. 

Książka jest niezwykle interesującą lekturą mocno osadzoną w słowiańskiej kulturze. Nie trzeba jednak być miłośnikiem ludowych legend i mitów, by sięgnąć po świat stworzony przez Majkę. Czytelnik trafi na przemyślany i konsekwentnie zbudowany świat, zaludniony interesującymi stworzeniami, w którym losy bohaterów łączy wciągająca przygoda. Z lekką nutą ironii i sarkazmu.

Oczekiwanie na tom II czas zacząć.  

piątek, 16 maja 2014

W mocy wichru - Agnieszka Hałas



Najmocniejszą stroną książki, jak i poprzednich części, jest niezwykły, niepokojący  klimat, a także złożony, fantastyczny świat przedstawiony składający się z części materialnej, sfer zaludnionych sylfami, zjawami, duchami i odmieńcami wszelkiej maści oraz, podzielonej na Krainy, Otchłani. Każdy przemyślany i dopracowany stanowi osobne, małe dziełko.        

Dużym plusem cyklu nieustannie jest główny bohater - Krzyczący w Ciemności. Postać należąca do  szarej strefy, ukrywająca się przed Srebrnymi Magami, strażnikami światła i prawości, współpracująca z półświatkiem, ale nie będąca jego częścią. Wyrzutek i samotnik, mag posługujący się skażoną mocą ze skłonnością do narkotyzowania się, przy tym inteligentny, wykształcony i zdolny. Obdarzony ogromnym talentem. Odkąd pojawił się na literackiej scenie boryka się z problemami z niepamięcią, nękają go przebłyski z przeszłości doprowadzając na skraj szaleństwa. Stara się zaadoptować, znaleźć dla siebie miejsce i nie dać się schwytać wrogom. Co jakiś czas w jego życie ingerują niezidentyfikowane siły z Otchłani, uchylając rąbka tajemnicy z jego przeszłości.

Sytuacja tak wyglądała w opowiadaniach ze zbiorku "Między Otchłanią a Morzem", tak było w pierwszych dwóch tomach cyklu "Teatr Węży". I tak jest też w części III "W mocy wichru". Brak rozwoju historii i postaci, brak głównego wątku spajającego wszystkie trzy tomy, poza osobą głównego bohatera jest dużym minusem cyklu. Próba odzyskania pamięci jest za słabym nośnikiem dla trylogii. Całość można potraktować jak nieco rozszerzoną wersję opowiadań. Historie mają charakter zadaniowy. Hałas sama niejako sobie zaszkodziła piętrząc tajemnicę o przeszłości Krzyczącego i wyostrzając apetyt czytelnika. Rozwiązanie przynosi rozczarowanie i trąci myszką.

Autorka ma talent do tworzenia krótkich form. Jej opowiadania są zgrabne i zachwycające. Jednak wygrywanie tej samej melodii, choćby najpiękniejszej i sprzedawanie jako czegoś nowego nie sprawdza się. Przy tym Hałas zapomina, że to kolejny tom cyklu i wciąż powtarza te same sformułowania opisując świat i bohaterów.
              
Postacie są płaskie i przewidywalne. Każdy arystokrata jest taki sam, każdy bal opisany jest tak samo, każda matrona krocząca za swoimi wystrojonymi córkami przedstawiona tak samo, każdy biedak, odmieniec, karczmarz, dziwka.... Wszyscy do znudzenia powielają te same, oklepane schematy. Tak samo zachowują się Srebrni, tak samo agenci Otchłani i sam Krzyczący w Ciemności. Nie widać rozwoju autorki na tym polu. Tak jakby wykorzystywała do tworzenia scenografii te same płótna i rekwizyty, i tą samą grupę leniwych aktorów.
       
Kuleje także stylistyka i język powieści. Po tylu latach zupełnie nie widać postępów. Zdania są płaskie i bez wyrazu, dialogi pozbawione emocji, a czasem wręcz niezręczne i źle ułożone. Bardzo dużo powtórzeń.
               
Powieść pozostawia czytelnika z uczuciem niedosytu, ale też znudzenia. Nie mogę powiedzieć, żeby było źle, ale nie jest też dobrze. Historia Krzyczącego w Ciemności utknęła w martwym punkcie i niestety nic nie zapowiada, że potencjalna kontynuacja przyniesie coś nowego.

wtorek, 14 stycznia 2014

Gliniana dusza - Ektenia Emila Strzeszewskiego




Żałuję, że nie wydano tej książki w wersji papierowej, bo aż prosi się o twardą okładkę i lekko pożółkłe strony.  I najlepiej żeby jeszcze pachniała starością i może jeszcze gruszkowym tytoniem. 

"Ektenia" to cztery obszerne, uzupełniające się opowiadania. Jak puzzle jednej układanki każda z części zawiera odnośnik do poprzedniej historii. To może być wspomniany przez kogoś bohater, plotka ubrana w prawdę, albo prawda ukryta w domysłach. Opowiadania same dzielą całą historię na wprowadzenie, rozwinięcie, pierdolnięcie i zachwyt.

Jeśli autor nadaje niezwykły tytuł powieści to rzuca czytelnikowi propozycję rozpoczęcia gry. Można szukać śladów porozrzucanych po książce, wędrować za tropem i pogłębiać opowiedzianą historię. Ektenia to rodzaj litanii. Szukałam, więc rytmu opowieści, szukałam zaśpiewu i odpowiedzi wiernych. Doceniam pomysł i wykonanie. Historie wewnętrznie są podzielone, można brać je za poszczególne wersy litanii zamykane każdorazowo odcinkiem powieści we fragmentach jak zaśpiewem wiernych. 

Oczarowało mnie zakończenie wtrącanej co kawałek opowieści. Jakże bliska mi jest technika zawieszania czytania powieści, by świat przedstawiony ciągle istniał, a bohaterowie żyli. Poświęcenie własnej ciekawości dla trwania wyobraźni. Sama nie raz stosowałam tą technikę odkładając kolejną część sagi na półkę, aby historia trwała w takim stanie jak ją porzucam. Z niechęcią czytam na grzbietach tytułu „zakończenie/upadek/zagłada” – nie przyniosą mi te powieści uśmiechu, skończą coś i zabiją drogich mi bohaterów. Jak wspaniale było przeczytać, że nie tylko ja zachowuje historie dla nich samych i pozwalam im trwać na nieprzeczytanych stronach. 

Historia w "Ektenii" rozwija się powoli. Pierwsze opowiadanie wprowadza w świat książki, powoli zawiązuje się akcja, a czytelnik rozkoszuje się steampunkiem w najlepszym wydaniu. Drugi przynosi majaki szaleńca w domu wariatów albo krótkie przebłyski świadomości nieszczęśnika poddanego eksperymentowi. Atmosfera się zagęszcza tak jak woda zmieszana z ziemią. Powoli  granica między „naszymi” a „obcymi” zaciera się i czytelnik traci grunt pod nogami. Potem absolutnie genialna „Karna Kolej”, która ponownie wykopała mi powietrze z płuc, przynosi sugestie odpowiedzi i więcej pytań. (Nadal uważam, że jest to jedno z najlepszych opowiadań jakie czytałam w ciągu ostatnich lat). I finalne opowiadanie, które rzuca nikłe światło na zagadki, ale jednak pozostawia czytelnika w zawieszeniu i niepewności.

Klimat powieści jest bardzo mroczny. Nieustanny niepokój, strach i smutek wpisane w mroczne krajobrazy. Szaleństwo wije się między linijkami. Strzeszewski serwuje czytelnikowi wędrówkę w niepewność i niewiadomą. Wszechobecny mrok i śmierć, zatrważająca tajemnica. I glina. Gliniane kończyny, twarze i gałki oczne, znaki ryte pazurami na gnijących ciałach. Twarze bliskich znikające pod warstwą nowego ciała. Strzeszewski nadał nowy wymiar golemom. Już nie są to bezmyślne potwory stworzone by nieść zagładę, ale nieszczęśliwe, grzeszne dusze uwięzione w glinianej skorupie. Sugestywne zakończenie wkraczania do glinianego domu, jak do pieca, gdzie będą wypalać się grzechy. 

Autor szczegółowo i dokładnie zbudowany świat przedstawiony, stworzył wspaniały klimat i tylko brakowało mi w trakcie lektury tego charakterystycznego zapachu mokrej gliny i szlamu.

Strona językowa opowiadań jest bez zarzutu. Owszem, wypatrzyłam kilka potknięć, ale tak drobnych, że nie warto się nad nimi pochylać. Jak na debiutanta Strzeszewski wykazał się wielkim artyzmem i kunsztem. Pozostaje życzyć sobie więcej książek na tak wysokim poziomie.









poniedziałek, 25 listopada 2013

Wiedźmin reaktywacja





Miałam wątpliwości czy chcę sięgnąć po nową powieść Andrzeja Sapkowskiego. W końcu „panta rei” i nie ma co wchodzić dwa razy do tej samej rzeki. Seria o Wiedźminie otworzyła mi drzwi do świata fantastyki. Nie były to pierwsze książki, które czytałam z tego gatunku, ale był to pewien kamień milowy, który mnie ukształtował. Pamiętam pierwsze dyskusje forumowe o tym „Czy Ciri była dziewicą po spotkaniu z jednorożcem?” i  „Czy Emhyr to Duny?”. Kawał życia Wiedźmin mi towarzyszy i nie byłam pewna czy chcę zepsuć sobie to co znam tym czego jeszcze nie znam i czy warto?
Po lekturze myślę, że warto. 

Na szczęście Sapkowski nie chciał odtworzyć tego co było, ale też się od tego nie odciął. Połączył w jednym garnku to co można by pewnie nazwać „esencją wiedźmina” i dodał to czego się nauczył pisząc kolejne powieści. Mocno odczuwa się styl „Narreturm” w powieści. Ten sam rytm pisania, sposób tworzenia opisów i prowadzenia historii, ale jest też sporo klasycznego Wiedźmina. 

Sama fabuła płynie leniwie i raczej trudno mówić o książce jak o powieści. Jest jeden wspólny wątek przeplatający wszystkie historie, ale odnoszę wrażenie, że tylko na potrzeby konstrukcji książki. „Sezon Burz” nie ucierpiałby bardzo, gdyby był zbiorem opowiadań, bo taka forma przebija się spod narzuconej wątłym „głównym wątkiem o kradzieży mieczy”. 

Same opowiadania, czy jak wypada napisać, przygody są klasycznym powrotem do starego, dobrego Wiedźmina. Nadal zabija potwory, nadal romansuje z rudymi czarodziejkami, a kocha się w tej czarnowłosej. Miłym gestem ze strony autora jest obecność Jaskra. Mam jednak wrażenie, że wszystkie postacie są nieco wyblakłe i sam Geralt też nie tak wyrazisty jak by się chciało. Może wynika to nie tylko z obrazu wyniesionego z sagi, ale także z gier (na serial spuszczę zasłonę milczenia, bo powiedziano już wszystko, a pewnie i tak więcej niż było warto). Przyznać trzeba, że fabuła gier mocniej odnosiła się do kanonicznej serii niż jej kontynuacja. W powieści odpowiadała mi przemycona współczesność, tak jak w zbiorach opowiadań sprzed lat, adaptacja baśni. Walki nie były tak porywające, brakowało im pewnego rytmu i płynności. Mocną stroną, jak zawsze u Sapkowskiego, jest język, iskrzące humorem dialogi, trafne spostrzeżenia, dzięki temu lektura jest prawdziwą, dobrze wysmakowaną ucztą. 

Jestem ciekawa czy autor dopiero się rozkręca i planuje więcej powieści o Wiedźminie, czy raczej jest to jednorazowy wyskok. Wiadomo, że przez wiele lat twierdził, że cykl o Geralcie się definitywnie skończył. Życie zrewidowało tę postawę. Może będzie kuć żelazo póki gorące i pojawi się coś jeszcze. Czekam cierpliwie, przeczytam z przyjemnością.